Startuj z nami  Dodaj do ulubionych  Napisz do nas
Wieści z Oddziału
Wyprawa rowerowa Dania-Meklemburgia
Lato 2008
Kopenhaga

Trzech szacownych seniorów turystyki rowerowej - Andrzej, Jerzy i Henryk - zrealizowało ciekawą wyprawę pobrzeżem Bałtyku, z Kopenhagi przez duńskie wyspy Zelandię i Falster, następnie z Rostocku przez Meklembur- gię, Rugię i niemieckie Przednie Pomorze do Świnoujścia. Z myślą, że na- sze doświadczenia przydadzą się innym, przedstawiam diariusz wyprawy.
Wtorek - 26 sierpnia
Po wygodnej drodze pociągiem z Elbląga, wieczorem okrętujemy się na prom "Pomerania" w Świnoujściu. Informacja na biletach podaje, że do terminalu trzeba się zgłosić najpóźniej 90 min. przed odpłynięciem, ale na statek puszczają dopiero 45 min. przed. Ustawiamy rowery we wskazanym miejscu i przeciskając się z trudnością między ciasno ustawionymi tirami osiągamy wyższe pokłady i zamówioną kabinę. Prom odpływa punktualnie o 22.00, jakiś czas obserwujemy znikające światła Świnoujścia i idziemy spać.
Świnoujście    Świnoujście
Środa - 27 sierpnia
Ranek budzi nas jednostajnym szumem śruby okrętowej i... zacinającym deszczem. Niewesołe rozpoczęcie wędrówki. Płyniemy już w cieśninie Sund i punktualnie o 8.30 przybijamy do nabrzeża w Kopenhadze. Bardzo sprawnie, przed tirami, wydostajemy się z promu i pedałujemy wszechobecnymi ścieżkami rowerowymi po mokrym mieście. Pierwszy ze spisu hostel nie ma miejsc. Aby nie jeździć bez skutku od jednego do drugiego, kierujemy się do Centralnego Biura Informacji Turystycznej. Tam wręczają mi telefon , spis hosteli i każą samemu dzwonić (za pośrednictwo w znalezieniu noclegu Biuro bierze 100 DKK). Stres narasta po kolejnych odmowach, kiedy nieoczekiwanie w ostatnim schronisku są miejsca! Jest to hostel typu "Sleep in fact", położony blisko centrum, przy Valdemarsgade. Kiedy się tam zjawiamy, mina nam trochę rzednie, ponieważ są to sale 30-to osobowe z piętrowymi łóżkami. Jednak okazało się, że są tylko w niewielkim stopniu zapełnione (schronisko przestaje funkcjonować za trzy dni), jest bardzo spokojnie (nawet zwrócono nam uwagę, aby w ciągu dnia nie rozmawiać głośno), istnieje kuchnia i jadalnia, a w cenie pobytu (130 DKK/os./dzień) jest skromne śniadanie - kawa lub herbata, chleb, masło, dżem. Po zakwaterowaniu wyjeżdżamy na zwiedzanie miasta. Niestety dalej pada, więc wybieramy galerię "Glyptoteka" - jest to olbrzymie muzeum rzeźby i malarstwa ufundowane w XIX w. przez Carlsberga, potentata piwowarskiego.
Kopenhaga    Kopenhaga
Za 50 DKK/os. siedzimy tu do zamknięcia o 16.00. Przez 3 godz. ledwo liznęliśmy kilka działów, jak fenicki, egipski, francuski - rzeźby i malarstwa. Pozostał m.in. wielki dział sztuki współczesnej. Po wyjściu z muzeum "zaliczamy" jeszcze (ciągle z mżawką) STROGET - czyli najdłuższy deptak Europy. Jest to pieszy ciąg długości ok. 1,5 km, ze sklepami i lokalami gastronomicznymi. Wieczorem Jurek z Heniem wyruszają na nocny objazd Kopenhagi. Wracają o 22.00 bardzo zadowoleni.
Czwartek - 28 sierpnia
Wczoraj namówiłem kolegów na kupno Karty Kopenhaskiej w Biurze Turystycznym. Karta 24-godzinna za 199 DKK (ok. 90 zł) uprawnia do bezpłatnego wstępu do wielu muzeów oraz do korzystania ze wszystkich środków transportu nie tylko w mieście, ale w całym dużym rejonie kopenhaskim. Zaczynamy od Muzeum Thordvaldsena, następnie Apartamenty Królewskie w zamku Christiansborg, Muzeum Narodowe i Muzeum Morskie. Więcej od godz. 10.00 do 16.00 nie dało rady.
Kopenhaga    Kopenhaga    Kopenhaga
Potem myszkujemy po urokliwych zakątkach Kopenhagi, na koniec fotografujemy się z Syrenką. Po kolacji, korzystając z karty, jedziemy pociągiem do oddalonego o 30 km Rotskilde, gdzie znajduje się gotycka katedra koronacyjna duńskich królów z XIV w. Późno wieczorem miasteczko jest puste, katedrę oglądamy tylko z zewnątrz, ale mieliśmy frajdę podróżowania pociągami Intercity (karta też jest tu ważna!). Przy okazji odkryliśmy, że istnieją "ciche" przedziały - zwrócono nam uwagę, kiedy rozmawialiśmy.
Kopenhaga    Kopenhaga
Piątek - 29 sierpnia
Wstajemy bardzo wcześnie, aby wykorzystać ostatnie godziny ważności karty kopenhaskiej - chcemy pojechać pociągiem do Helsingoer, ale musimy ukończyć jazdę do dziewiątej rano. Trzeba jeszcze kupić bilety na rowery, są tanie - tylko 12 DKK. Wszystko się udaje, a ponadto mamy nareszcie słoneczny dzień. Przejeżdżamy przez zabytkowe centrum miasta, dostajemy potrzebne informacje i mapy w Biurze Turystycznym, naprawiam latarkę rowerową w serwisie. Zwiedzamy położony na cyplu cieśniny Sund "hamletowski" zamek Kronborg (Elsinore). Okazuje się, że Szekspir nigdy tu nie był, a informacje o zamczysku miał od bywających tu często Anglików. W kaplicy zamkowej dyżur pełni Polka - mieszkająca tu od 20 lat zawodowa przewodniczka turystyczna. Udzieliła nam wielu ciekawych informacji o Danii - np. że z powodu napływu emigrantów prysnął mit o powszechnej uczciwości - trzeba uważać na rowery...
Helsingoer    Helsingoer    Helsingoer
W restauracji dworcowej (polecona przez Biuro Turystyczne!) jemy lunch - śledzie w trzech smakach, przyrządzone po duńsku - bardzo obfite i smaczne danie. Wyjeżdżamy z Helsingoer w kierunku północnym ścieżką rowerową wskazaną na mapie. Niestety w lesie zamienia się ona w nieoznakowaną dróżkę. Widocznie w Danii turystyka rowerowa polega również na szukaniu trasy w terenie. Ponieważ chcemy być w domu przed zmrokiem, wracamy na nadbrzeżną drogę do Kopenhagi. Znajdujemy czas na krótkie plażowanie (Henio nawet się kąpał), jemy dobre lody i w przyzwoitym czasie, ok. 17.00 jesteśmy w mieście. Trasa liczyła 60 km.
Helsingoer    Cieśnina Sund
Sobota - 30 sierpnia
Wydostajemy się sprawnie z Kopenhagi drogą na Koege, cały czas blisko morza. Przy szosie biegnie wygodna ścieżka rowerowa. W Greve kąpiemy się i plażujemy przez godzinę. Woda w Bałtyku już jest zimna. Do Koege przyjeżdżamy w porze lunchu i na rynku trafiamy na wielki festyn. Występy artystyczne, stragany, wesoły nastrój. Pobliska restauracja rozstawiła namiot i w przyśpieszonym tempie serwuje dania obiadowe. Zamawiamy zapiekanki z różnymi farszami - w Danii jest to duża potrawa, a zapieczona bułka jest tylko pretekstem...
Na plaży    Koege    Koege
Dalej jedziemy na wschód szosą do Store Heddinge. Ścieżki rowerowej już nie ma, ale ruch jest niewielki. Wiatr w plecy daje dużą szybkość, schronisko młodzieżowe osiągamy o 17.00. Dzięki odbitkom map Google trafiamy, jak po sznurku. Za 350 DKK dostajemy samodzielny pokój z sanitariatem, to wypada po 117 DKK/os. Robimy jeszcze wypad bez bagaży nad oddalone o 5 km skaliste klifowe wybrzeże morskie. Foldery polecają kościółek osadzony dokładnie na brzegu klifu. Wieczór spędzamy w jadalni schroniska przy herbatce z rumem. W schronisku jest bardzo spokojnie. Dzisiejszy etap liczył 70 km.
Hajerup    Wyspa Zelandia
Niedziela - 31 sierpnia
Przy śniadaniu poznajemy dwu norweskich seniorów - wiek 72 i 82 lata. Jadą na rowerach z Berlina do Oslo. To optymistyczne - jeszcze kilka lat przed nami! Słoneczna pogoda utrzymuje się już trzeci dzień. Jedziemy bocznymi drogami przez Fakse Ladeplats do miasteczka Praesto, położonego nad fiordem o tej samej nazwie. Jurek z Heniem posilają się własnymi zapasami w parku nad fiordem, ja znajduję przy marinie lokal, który serwuje lunch w formie bufetu - za 118 DKK można jeść do oporu, przy czym dopóki się nie zapłaciło, można dokładać sobie do woli. Wykorzystałem to przy deserach, co na pewno nie wyszczupliło mojej sylwetki... Po odpoczynku kierujemy się na Vordingborg, gdzie znajduje się jedyny dostępny dla rowerów most łączący Zelandię z następną wyspą Falster. Trafia się mały objazd, ponieważ koło Orslev szosa jest zamknięta z powodu wyścigu samochodowego. Most liczy ponad 3 km i ma ścieżkę rowerową. Jazda po nim jest ciekawym przeżyciem. Według mapy Google znajdujemy agroturystykę w Gundslevmagle, gdzie mamy zarezerwowany nocleg. Gospodarz, pan Wilhelm Ruepke (Niemiec - "wżenił" się tu 20 lat temu) jest bardzo gościnny, na kolację zaopatrzył nas gratis w chleb, masło i jajka, tanio sprzedał wino. Dziś przejechaliśmy 70 km.
Wyspa Zelandia    Gundslevmagle    Gundslevmagle
Poniedziałek - 1 września
Po obfitym śniadaniu (wliczone w cenę noclegu) wyjeżdżamy o 8.30, aby zdążyć na prom w Gedser - to ok. 45 km. Ścieżka rowerowa za Nykoebing biegnie najpierw przy szosie, potem skręca na boczną drogę. Mijamy się z dwoma Szwajcarkami, które pedałują z Kopenhagi do Berlina. Jest trochę nerwów przy kasie promowej, ponieważ otwierają dopiero na 15 min. przed odpłynięciem, ale w końcu sprawnie ładujemy się na prom odpływający o 13.15. Podróż trwa 2 godz., jest sporo czasu, aby zjeść lunch i odpocząć. Terminal promowy w Rostocku leży na wsch. brzegu rzeki Warnow, do miasta jedziemy ok. 10 km przez przedmieścia, dość skomplikowaną trasą. Znajdujemy nocleg w Braeckfoest Hostel (16 euro/os.), jesteśmy tam chwilę przed poznanymi wcześniej Szwajcarkami. Wieczorem zwiedzamy pobieżnie starówkę i nabrzeże, kończymy przy piwie na rynku. W sklepie spożywczym stwierdzamy, że Niemcy są dużo tańsze od Danii, a wina gronowe wprost zadziwiają niską ceną - niezłe wino można dostać już za 3 euro - butelczyna takiego trunku wspomogła nas wieczorem w hostelu...
Gedser    Rostock    Rostock
Wtorek - 2 września
Wyjeżdżamy z Rostocku w kierunku płn.-wsch. do morza. Pomimo braku zakazu jazdy rowerem na ruchliwej drodze, policja grzecznie, ale stanowczo kieruje nas do ścieżki rowerowej, która tutaj biegnie kilkaset metrów od szosy (nakładamy przez to drogi). Dojeżdżamy do nadmorskiego kurortu Graal-Mueritz. Po krótkim odpoczynku (kawa, lody) ścieżka rowerowa prowadzi przez Półwysep Darss po wale ochronnym, z widokiem na morze. W miejscowości Wustrow zjadamy w smażalni smaczną rybkę (potem Jurek odkrył w słowniku, że to był sum - der Wels). W Ahrenshoop zostawiamy nadmorski szlak rowerowy i skręcamy w prawo drogą rowerową na Born am Darss. Zwiedzamy tu luterański kościółek drewniany i wpisujemy się do księgi pamiątkowej. Ze względu na późną porę (jest po 17.00, a do Zingst, gdzie mamy nocować jeszcze ok. 18 km) decyduję się, pomimo protestów Jurka jechać ruchliwą szosą - ścieżka rowerowa kręci się po lesie. Zmuszamy tylko Henia do założenia kamizelki odblaskowej, dotychczas nie chciał jej nosić. W położonym nad pełnym morzem Prerov mamy kłopoty ze znalezieniem dalszego przebiegu szlaku nadmorskiego, w końcu trafiamy na wał ochronny, który doprowadza nas do Zingst. Zaczyna się szukanie noclegu. Na kampingu nie ma domków. W schronisku młodzieżowym napis "belegt" (zajęte), w kilku kwaterach, gdzie pisze "frei" mają tylko dwuosobowy pokój. Zapada zmrok i zaczyna kropić deszcz. W kolejnej dwuosobowej kwaterze decyduję, że będziemy spać we trzech w podwójnym małżeńskim łożu. Potem okazało się, że są dwie zapasowe kołdry i Henio na ochotnika spał na nich na podłodze. Wieczorem, przy tradycyjnym już winku, stwierdziliśmy, że trafiło się nam bardzo wygodne lokum z sanitariatem, kuchnią i telewizorem za 18,33 euro/os. Etap liczył 75 km - przy słonecznej pogodzie!
Zingst    Zingst
Środa - 3 września
Bałtycki szlak rowerowy prowadzi nas z półwyspu Darss wąskim przesmykiem ze zwodzonym mostem do miasteczka Barth. Jak zwykle jest kawka z lodami na nasłonecznionym rynku. W stronę Stralsundu jedziemy najpierw Bałtycką Trasą Rowerową (der Ostsee Radweg), która jest tu nieźle oznakowana. W Gross Kordshagen wyjeżdżamy na szosę do Niepars. Lokalne oznakowanie rowerowe pokazuje gastronomię w Puette nad jeziorem. Skręcamy tam i... knajpa jest zamknięta. Tu też po sezonie wszystko się kończy. Nadrobiliśmy tylko drogi, więc tym szybciej pedałujemy do Stralsundu. Dobrze, że przy bardzo ruchliwej szosie jest ścieżka rowerowa. Stralsund to spore miasto, jemy lunch i zwiedzamy starówkę. W Informacji Turystycznej kupuję mapę wybrzeża ze ścieżkami rowerowymi. Przejeżdżamy przez długi, prawie 3-kilometrowy most na Rugię. Obok, po lewej stronie cieszy oko nowoczesny, smukły i wysoki most autostradowy.
Barth    Stralsund
Jak poprzednio, ze względu na czas, wybieramy jazdę szosą na Garz i Putbus, ścieżki rowerowe za bardzo kręcą. W Garz robimy zakupy i 3 km za miasteczkiem skręcamy (bez żadnego znakowania) na lokalną drogę do Altkamp. Napotykamy turystyczne znakowanie typu "Wanderweg", (niezbyt dokładne wędrówkowe, w odróżnieniu od rowerowego - "Radweg") i docieramy do Lauterbach. Tradycyjnie pod wieczór zaczyna popadywać deszczyk. Znajdujemy zamówioną jeszcze przed wyjazdem w Internecie kwaterę - jest duża i wygodna. Dzisiejsza trasa liczyła 80 km, dojechaliśmy późno, po 20.00 .
Czwartek - 4 września
W księdze pamiątkowej na kwaterze przeczytaliśmy pochwały na temat śniadań naszej gospodyni, pani Melanii Reese. Rzeczywiście, na obficie zastawionym stole roiło się od domowych przysmaków, był nawet syrop klonowy! Bez bagaży wyruszyliśmy na zwiedzanie Rugii. Plany objechania całej wyspy okazały się nierealne. Ścieżki rowerowe bardzo kręcą, znakowanie pozostawia wiele do życzenia, a teren jest pofałdowany. Kiedy w kurorcie Binz (odległość po szosie ok. 14 km) znaleźliśmy się dopiero o 12.00, postanowiliśmy pogrzać się na plaży i zwiedzić tylko najbliższą okolicę. Binz jest eleganckim nowoczesnym ośrodkiem, ale odległa o 5 km miejscowość Prora okazała się post-enerdowskim "syfem". Podobno były tam sowieckie koszary. Wróciliśmy szosą w stronę Lauterbach. Henio z Jurkiem pojechali zwiedzić miasto Putbus, Andrzej spieszył się do dentysty. Wycieczka po Rugii liczyła tylko 40 km przy słonecznej pogodzie.
Binz    Binz    Lauterbach    Lauterbach
Piątek - 5 września
Po kolejnym obfitym posiłku żegnamy dobrą kwaterę w Lauterbach (23,33 euro/os./dzień ze śniadaniem). Gospodyni zarezerwowała nam telefonicznie kolejny (już ostatni w Niemczech!) nocleg w Wusterhusen, 15 km za Greifswaldem. Wracamy szosą do Garz i skręcamy na południe do Glewitz. Tu kursuje prom przez cieśninę Strelasund, tym sposobem wydostajemy się z Rugii bez konieczności cofania się do jedynego mostu łączącego tą wyspę z lądem stałym w Stralsundzie. Prom kursuje co 20 min., przejazd z rowerem kosztuje ok. 3 euro/os. Do starego uniwersyteckiego miasta Greifswald jedziemy ścieżką rowerową, szosa E 251 nie jest dozwolona dla rowerów. Miła sprzedawczyni ze stoiska z owocami mówi po polsku i kieruje nas do niedrogiego baru rybnego "Imbis" na lunch. Zwiedzamy starówkę i ruszamy do Wusterhusen. Jest trochę kłopotu z zakwaterowaniem, gospodyni nie mieszka na miejscu, a w naszych telefonach przestał działać roaming międzynarodowy. Henio nigdy go nie miał, Jurkowi wyczerpała się karta, a Andrzej manipulując kodami, coś popsuł. Z pomocą sąsiadów ściągnęliśmy jakoś gospodynię, kwatera jest bardzo wygodna - mamy 3-osobowy pokój, dostęp do kuchni, łazienki i pokoju telewizyjnego. Przed zmrokiem wybieramy się jeszcze do położonego 3 km w kierunku północnym kurortu Lubmin. Etap liczył 68 km.
Prom    Greifswald    Greifswald
Sobota - 6 września
Gospodyni przyjechała rano i przygotowała nam śniadanie na ósmą. Ruszamy do Wolgast znowu szosą, ignorując trasę rowerową (Jurkowi niezbyt się to podoba, ale ruch jest niewielki). Na łące obok drogi zauważamy duże stado dzikich gęsi, odpoczywające podczas jesiennego przelotu. Przed Wolgastem "dla przyzwoitości" skręcamy na ścieżkę rowerową. Na starówce zwyczajowo "zaliczamy" kawę z ciastkiem i jedziemy przez długi zwodzony most na rzece Peene na wyspę Uznam (Usedom). Na jej wschodnim krańcu leży Świnoujście. Po ścieżce rowerowej przemieszczał się akurat bieg maratoński Wolgast - Świnoujście, ale organizatorzy nie zamknęli drogi dla rowerzystów (jakby niewątpliwie stało się w Polsce), musieliśmy tylko chwilę poczekać i proszono nas o ostrożną jazdę. Znakowanie Bałtyckiej Drogi Rowerowej tutaj pozostawia wiele do życzenia.
Wusterhusen    Wolgast
Gdybyśmy w Trassenheide nie spotkali dwu miejscowych rowerzystek, byłyby trudności z dojechaniem do Zinnowitz - dużego nadmorskiego kurortu. Leciwe już panie tak szybko "zasuwały" po leśnych ścieżkach, że trudno było za nimi nadążyć. Dalej droga wzdłuż wybrzeża była już prostsza. Mijamy kolejno nadmorskie ośrodki Koserow, Uekeritz (tu jemy lunch w smażalni ryb), Bansin, gdzie trafiamy na koncert jazzowy pod namiotem. Zatrzymujemy się na kawę za ostatnie euro na molo w Herringsdorf. Widać już dźwigi portowe Świnoujścia. Herringsdorf przechodzi niepostrzeżenie w Ahlbeck i około godz. 18.00 stajemy koło słupka granicznego Rzeczypospolitej Polskiej i napisu ŚWINOUJŚCIE!! Dwanaście dni wędrówki - 610 km przepedałowane na rowerze - stało się historią... Zakwaterowaliśmy się w znanym z wcześniejszych wypraw Schronisku Młodzieżowym przy ul. Gdyńskiej. Ostatni etap liczył 60 km.
Bansin    Herringsdorf    Świnoujście

Świnoujście    Świnoujście
Po dyskusji ustaliliśmy, że uroczyste zakończenie wędrówki odbędzie się w naszym pokoju, a nie w knajpie. Zresztą znowu zaczęło popadywać. Gratulowaliśmy sobie popijając "szarlotkę" (zakaz propagandy alkoholizmu nie pozwala mi wyjaśnić istoty tego napoju...), zagryzając pysznym sernikiem. Nie ma to jak polskie ciastka!!
Niedziela - 7 września
Świnoujście
Do takiego bałaganu rano w schronisku będziemy tęsknić aż do następnej wyprawy... W dwunastym dniu wszystko idzie bardzo sprawnie. O 9.30 opuszczamy schronisko, przedostajemy się promem na wyspę Wolin, o 11.37 odjeżdżamy pociągiem elektrycznym do Szczecina. Tam przesiadamy się do pociągu pośpiesznego, aby o 20.27 wylądować nareszcie w Elblągu. Mocny uścisk dłoni na pożegnanie skwitował nasze udane wędrowanie.
Kilka informacji i refleksji
Koszt wyprawy zamknął się w kwocie 2000 zł na osobę i obejmował: wymianę 1800 DKK - po 0,45 zł, 200 euro - po 3,40 zł, bilet na prom do Kopenhagi z miejscem w 4-osobowej kabinie, przejazd koleją do Świnoujścia i z powrotem, nocleg w schronisku w Świnoujściu w drodze powrotnej.
Trochę suchego prowiantu zabraliśmy z Polski w sakwach rowerowych. Ponieważ w siedmiu na dziesięć zagranicznych noclegów serwowano śniadania, w Danii oprócz chleba praktycznie nic nie dokupowaliśmy, a i w Niemczech niewiele. Obiady zwykle jadaliśmy w restauracjach, chociaż kilka razy gotowaliśmy dopiero "obiado-kolację" korzystając z aneksów kuchennych na kwaterach. Dania jest bardzo droga, kiedy znaleźliśmy się w Niemczech, wszystko wydało się nam tanie (choć było drożej niż w Polsce).
Wrażenia z Danii mamy jak najlepsze. Wszędzie jest bardzo czysto, Duńczycy są kontaktowi i weseli. Znajomość angielskiego jest powszechna, nawet nie trzeba pytać, tylko od razu "...excuse me" i kwestia po angielsku. Wszyscy jeżdżą na rowerach - niezwykły jest widok np. "biznes-women" w eleganckim stroju na rowerze...
Obawiałem się trochę jazdy przez Meklemburgię i Przednie Pomorze, ponieważ słyszałem opinie, że w tych post-enerdowskich landach panuje nacjonalizm i ksenofobia w stosunku do cudzoziemców. Nic takiego nas nie spotkało, wszędzie byliśmy życzliwie załatwiani. Niestety znajomość angielskiego wśród Niemców jest słaba, praktycznie tylko z młodymi ludźmi można się porozumieć. Miało to też dobre strony - przymuszony sytuacją stwierdziłem, że w podstawowych kwestiach potrafię mówić po niemiecku...
Jako organizatorowi wyprawy dużą satysfakcję sprawiło mi to, że plan zawarty w "Projekcie rowerowym Dania-Meklemburgia" został wykonany w 99% - jedyną zmianą był nocleg w piątek 5 września - zamiast w Lubminie był 3 km wcześniej, w Wusterhusen. Jest to przede wszystkim zasługa moich towarzyszy, Jerzego Śliwińskiego i Henryka Konarczaka, którym dziękuję za spolegliwe koleżeństwo.
Andrzej Wiśniewski
[wstecz]