Startuj z nami  Dodaj do ulubionych  Napisz do nas
Wieści z Oddziału
Rowerem wzdłuż północnej granicy Polski
Opis wędrówki odbytej w dniach 22-29 czerwca 2009 r.
Przyzwyczajenie jest drugą naturą... Od kilku lat dwójka rowerowych przyjaciół, Andrzej i Jurek, przed tak zwanym "pełnym sezonem" organizuje wędrówkę rowerową. Po Warmii i Mazurach pedałowaliśmy już wielokrotnie, ale tym razem wymyśliłem trasę, która miała przebiegać możliwie blisko granicy z Obwodem Kaliningradzkim, aż do Wiżajn pod granicą litewską. Wyprawa się udała - z myślą o ewentualnych naśladowcach poniżej przedstawiam jej opis.
Poniedziałek - 22 czerwca
Zgodnie z planem wyruszamy z Elbląga od razu na rowerach, co jest korzystnym wyjątkiem - zwykle musimy gdzieś dojeżdżać pociągiem. Dzisiejszy etap liczy tylko 45 km, więc start jest dopiero o 12.00 po "strzemiennej" kawce i pożegnalnym zdjęciu pod kwitnącym jaśminem w ogrodzie Andrzeja. W Milejewie robimy ostatnie zakupy. Niestety zaczyna kropić rachityczna mżawka, która w Młynarach zamienia się w normalny deszcz. Próby przeczekania go kończą się niepowodzeniem i ruszamy dalej, znanym skrótem przez las na Stare Siedlisko. "Zimno, głodno i do domu daleko" - można by zacytować znane powiedzonko, kiedy ok. 17.00 dobijaliśmy do agroturystyki "Ranczo w dolinie" w Czosnowie za jez. Pierzchalskim. Jednak: - zapobiegliwa gospodyni przepaliła w kaloryferach i nie było z i m n o - szybko przygotowaliśmy obiado-kolację i nie było g ł o d n o, - a właśnie chcieliśmy być d a l e k o od domu...
Wtorek - 23 czerwca
W nocy przestało padać, wygląda słońce. Wyjeżdżamy wcześnie, kwadrans po ósmej. Pchani pomyślnym wiatrem szybko osiągamy Pieniężno. Tu Jurek zmienia oponę w przednim kole - w starej pojawił się niebezpieczny rozstęp. Potem jemy lody, kupujemy truskawki i raźno pedałujemy do Górowa Iławeckiego. Po przesiedleniach w ramach akcji "Wisła", jest to ośrodek kulturalny mniejszości ukraińskiej. Czynne jest tu Liceum Ukraińskie z internatem, a zniszczona podczas wojny gotycka fara została odbudowana jak cerkiew greko-katolicka. Połączenie gotyku i stylu bizantyjskiego dało niezwykły efekt, wzmocniony jeszcze współczesnym ikonostasem, projektu artysty Nowosielskiego. Kiedy się czyta na pomniku poświęconym dawnym mieszkańcom napisy po polsku, niemiecku i ukraińsku, przypomina się wielokulturowość Pierwszej Rzeczypospolitej...
Na ścianie Ratusza znajduje się tablica upamiętniająca ostatnie spalenie na stosie czarownicy w 1686 r. Zjadamy dobry obiad w restauracji "Natangia" i jedziemy dalej na północ. Pod samą granicą z Obwodem Kaliningradzkim leży wioska Żywkowo, słynna z tego, że żyje tu trzy razy więcej bocianów niż ludzi. Granica z Federacją Rosyjską jest dobrze pilnowana i już trzy kilometry przed wsią zatrzymał nas patrol Straży Granicznej. Prezes elbląskiego PTTK Marian miał bardzo dobry pomysł, aby zawiadomić placówki Straży Granicznej o naszej wyprawie. Żołnierze o nas wiedzieli, wcale nie legitymowali i jeszcze chętnie udzielili informacji o ścieżkach wzdłuż granicy, którymi chcieliśmy jechać następnego dnia.
Bociany w Żywkowie to niesamowita historia. Na każdej stodole i domu są 2-3 gniazda. Nocowaliśmy w gospodarstwie prowadzonym przez Podlaskie Towarzystwo Ochrony Ptaków, którym opiekują się wolontariusze. Z wieży widokowej w gospodarstwie można było obserwować dziewiętnaście gniazd!
Po zakwaterowaniu zrobiliśmy jeszcze okrężną przejażdżkę po okolicy. Ogółem mamy dziś "w nogach" 65 km.
Środa - 24 czerwca
Wyruszamy dość wcześnie, ok. 9-tej. Pierwsze 8 km jedziemy polnymi dróżkami, aby dotrzeć do szosy biegnącej z przejścia granicznego przez Bezledy do Bartoszyc. W Bezledach zatrzymujemy się na kawę w barze. Obawy przed tirami na szosie okazały się płonne, ruch jest senny, z rzadka pojawi się jakieś auto. W Bartoszycach zwiedzamy miasto, zwłaszcza słynne "Baby" staro-pruskie. Nieomylnie znajduję ciastkarnię schowaną w zaułku obok rynku. W południe ruszamy dalej na wschód. Skręcamy w lewo z szosy na Sępopol w polną drogę do stadniny koni w Liskach. Droga zaznaczona na mapie jako trakt, miejscami była błotnistą ścieżką na skraju lasu. Oglądamy na wybiegu piękne konie w Liskach (vide zdjęcia!) Jest to hodowla rasy wielkopolskiej, tak, jak u nas w Kadynach. Dalej dobra asfaltowa szosa prowadzi nas do Sępopola. Niestety zaczyna mocno padać. Postój na obiad w Sępopolu nie poprawia sytuacji. Jest już czwarta po południu, do planowanego noclegu nad jeziorem w Mołtajnach pozostało jeszcze ok. 30 km - ponad dwie godziny jazdy "na mokro". W restauracji dowiadujemy się o agroturystyce w Romankowie, 2 km stąd. Jedziemy tam (nadal w deszczu). Znajdujemy wygodną kwaterę, z kominkiem i aneksem kuchennym. Warto było tam zostać, aby się wysuszyć i ogrzać. Jednak przez to straciliśmy okazję do wędrowania blisko północnej granicy - a to było celem naszej wędrówki... Skrócony etap liczył 44 km.
Czwartek - 25 czerwca
Rano jest pochmurno i "wisi" groźba deszczu. Wyruszamy i aura widać to pochwala, bowiem pogoda się poprawia. Bocznymi drogami, przez Lwowiec, Krelikiejmy i Drogosze osiągamy szosę 590, którą docieramy do Barcian. Niestety, to spore miasteczko nie posiada baru. Posilamy się więc własnym prowiantem w gościnnym Gminnym Ośrodku Kultury. Dalej, w Srokowie jest niewielki barek, w którym można napić się kawy. Trochę dalej, w Leśniewie jemy obiad w smażalni ryb. Pomimo entuzjazmu Andrzeja, oszczędny Jurek wyliczył, że "królowa mazurskich ryb" sielawa była jednak dość droga. Za smażalnią, przy szosie można obserwować nieukończone nigdy śluzy na Kanale Mazurskim. Przez Węgorzewo przejeżdżamy, zaglądając tylko do "Biedronki". Jest piąta po południu, a do zamówionego w Borkach noclegu mamy jeszcze 45 km. Jedziemy szosą nr 63 do Pozezdrza, skręcamy w lewo na śluzę Przerwanki i szlakiem rowerowym okrążamy jez. Gołdopiwo. We wsi Jeziorowskie trzeba znowu skręcić w lewo, na wschód. Prowadzi nas czerwony rowerowy szlak. Po ok. 3 km kończy się mizerny asfalt i zagłębiając się w Puszczę Borecką, jedziemy dalej szeroką szutrowaną drogą. Na skrzyżowaniu dróg leśnych znajdujemy zielony szlak pieszy, który będzie nas dalej prowadził, pojawia się znowu asfalt. Nawiązuję kontakt telefoniczny z gospodynią agroturystyki w Borkach - dowiaduję się, że we wsi koło krzyża mamy skręcić w prawo i szukać ostatniego domu po drodze do jeziora. Nową asfaltową drogą, dzięki korzystnym spadkom, zjeżdżamy z dużą szybkością do pierwszych zabudowań Czerwonego Dworu. Asfalt się kończy, zielony szlak skręca na południe w leśną, dość wyboistą drogę. Około ósmej wieczorem osiągamy kwaterę w Borkach. To był najdłuższy etap wędrówki - 96 km!
Piątek - 26 czerwca
Kwatera jest bardzo wygodna. Gospodyni, p. Halina Wawrzyn, widząc nasze pojemne sakwy, dała nam obszerny pokój. Mamy sanitariat przy pokoju, czajnik elektryczny i naczynia. Na górze jest obszerny hol z kominkiem i w pełni wyposażoną kuchnią. Wszystkie pokoje są z wewnętrznymi sanitariatami, a miejsc jest 22. "Zwietrzyłem" tu niezłą możliwość pobytu w zimie, na imprezie narciarskiej. Negocjacje z właścicielką zakończyły się pomyślnie. Jest nadzieja, że będziemy mieli niedrogą kwaterę na przyjazd wtedy, kiedy będzie śnieg!
Dziś mamy wolne. Jest to zwyczaj wynikający z wieloletniego doświadczenia - w połowie wyprawy należy zaplanować dzień wolny, jako rezerwę na wypadek, gdyby plan się "sypał". Nasza wyprawa przebiega planowo, więc przed południem wiosłujemy łódką po jez. Litygajno (łódki należą do naszej agroturystyki i dla gości są gratisowe). Po południu wyruszamy do rezerwatu żubrów, który znajduje się w puszczy Boreckiej, koło leśniczówki Wolisko. Żubrza rodzina bytuje tu na ogrodzonym kawałku lasu i ok. godz.18.00 przychodzi na karmienie. Zataczamy pętlę i po osiągnięciu znanego z poprzedniego dnia zielonego szlaku, wracamy tą samą drogą do Borek. Wycieczka liczyła ok. 22 km.
Sobota - 27 czerwca
W nocy padało, ale rano się wypogadza. Wyruszamy po obfitym śniadaniu (jajecznica "Wańkowicz"!). Zboczenie z asfaltowej szosy na skrót polną drogą z Mazur do Dybowa nie było dobrym pomysłem (jak każde zboczenie...) - wyboisto i dużo podjazdów. Dalej jedziemy już dobrym asfaltem przez Sokółki i Kowale Oleckie do Filipowa. Tu spotkał nas zawód - liczyliśmy na posiłek w jakimś barze, ale pod szumnym szyldem "RESTAURACJA" egzystował sklep z ciuchami. W następnym miasteczku, w Przerośli, też ślad po barze zaginął. Chcąc nie chcąc kupujemy prowiant i już porządnie głodni organizujemy posiłek nad jez. Hańcza. Jest to miejsce odpoczynkowe na płn. skraju jeziora, (tzw. Dwór Hańcza). Przedtem, we wsi Hańcza, zwiedzam następną kwaterę planowaną na zimową imprezę. Schronisko "Sowulówka" ma 23 turystyczne miejsca noclegowe i aneks kuchenny, trzeba tylko uzgodnić ruchomy "śniegowy" termin z gospodarzem.
Po odpoczynku pozostało nam tylko pokonać ostatnie 11 km i ok. 19.00 osiągamy zaprzyjaźnione od lat gospodarstwo agroturystyczne "Kalinówka" na półwyspie w Wiżajnach. Trafiamy tu na niezły bałagan. Po obejściu snują się niedopici goście z wczorajszego wesela, w sali kominkowej szaleją goście z dzisiejszego spotkania integracyjnego. Kochana "mama" Kalinowska nie traci zimnej krwi, rozstawia nam polowe łóżka w swoim pokoju stołowym i jeszcze karmi nas odgrzanym obiadem... Etap liczył 76 km.
Niedziela - 28 czerwca
Wcześniej dowiedzieliśmy się, że szosa od granicy litewskiej nad jez. Wisztynieckie jest już gotowa (w lutym była tylko przecinka leśna - szybko się sprawili!). Jedziemy więc z Wiżajn na Grzybinę, na granicy tylko napis "Lietuvos Respublica" informuje, że w ramach Unii przemieściliśmy się do następnego kraju. Pogoda dopisuje, a widoki z szosy na jezioro są niezwykle urokliwe. Osiągamy Wisztyniec - bardzo senne w niedzielę miasteczko. Nad brzegiem jeziora znajduje się niezły ośrodek wypoczynkowy, ale bez gastronomii. Po odpoczynku pedałujemy po dobrej szosie na wschód do dużej wsi Grażyszki. Tu skręcamy na południe w kierunku jez. Wigriele. Przyjemnym zaskoczeniem jest asfalt, zamiast wszechobecnego na Litwie szutru. Nad brzegiem jeziora urządzamy kolejny odpoczynek z posiłkiem. Sjesta zakłóciła prawidłowy odczyt mapy - trzeba było tu skręcić z szosy na ścieżkę do granicy. Zamiast tego pojechaliśmy po szosie ok. 2 km zanim zauważyliśmy błąd. Usprawiedliwieniem może być to, że zamiast ścieżki pojawiła się wyasfaltowana (choć wąska) droga. Po kilku zakrętach okazało się, że jesteśmy już w Polsce, we wsi Sudawskie! Nawet żadnej tablicy nie było... Tym asfaltem dojechaliśmy do Wiżajn. Współpraca samorządów obu krajów w budowie infrastruktury turystycznej jest imponująca. Tą okrężną wycieczkę, liczącą ok. 40 km można polecić odpoczywającym w Wiżajnach.
Poniedziałek - 29 czerwca
Wstajemy już o 4-tej rano, aby o 5-tej wyruszyć - trzeba być przed 8-mą w Suwałkach (pociąg odjeżdża o 8.20). Jazda o brzasku pustą szosą jest przyjemna. Zjazd z Rowelskiej Góry - Rutka Tartak - Jeleniewo i już o 7.30, po przejechaniu 36 km osiągamy Suwałki. Jest trochę czasu, aby tradycyjnie (już trzeci raz!) wypić kawę w McDonaldzie. Pociąg pośpieszny przez Olecko do Olsztyna ma wagon rowerowy, w Olsztynie szybka przesiadka na następny pośpieszny i już o 15.00 jesteśmy w Elblągu.
Bilans wyprawy: przejechaliśmy 430 km, plan wykonano w 88% (jeden dzień z ośmiu zakłóciła pogoda i nie dojechaliśmy do Mołtajn). Wypadków i awarii sprzętu nie było. Były bociany, konie i żubry, zabytki i wspaniałe krajobrazy oraz przyjaźni gospodarze kwater.
Zatem:    b y ł o    f a j n i e ! ! !
Andrzej Wiśniewski
[wstecz]