W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej „Polityce Cookies”.
Akceptuje (nie pokazuj więcej tego komunikatu).

Aktualności

Na północno-zachodnich rubieżach Polski


2013-09-13

No tak… czas płynie zdecydowanie za szybko, a kronikarka jakoś tak została przytłoczona ogromem obowiązków. Jednakże sumienie spokoju nie dawało, niespokojne sny nawiedzały jej umysł, a przyczyna zaś tylko jej znana… Tak jedynie mogę się usprawiedliwić, że tak długo nie było opisu naszej wycieczki na północno-zachodnie rubieże naszego kraju. Cofnijmy się zatem o trzy miesiące…

W długi weekend z przełomu maja i czerwca, który rozpoczęło Boże Ciało, odbyła się czterodniowa wycieczka z cyklu: „Poznajemy Parki Narodowe – Woliński Park Narodowy i okolice”. Wycieczka przygotowana została przez Oddziałowe Komisje – Ochrony Przyrody i Krajoznawczą, przy pomocy kolegów i koleżanek z oddziału oraz kolegi ze Szczecina i pracowników Wolińskiego Parku Narodowego. Wycieczka nabrała charakteru ogólnopolskiego, gdyż obok kadry Oddziału, zaprzyjaźnionych z nami wspaniałych mieszkańców naszego miasta, uczestniczyli w niej również nasi przyjaciele z dalekiego województwa lubelskiego.
Nasza podróż rozpoczęła się w środę 29 czerwca 2013 r. o godzinie 1600, gdyż z uwagi na dużą odległość postanowiliśmy poświęcić popołudnie i jak się okazało - znaczną część wieczoru, a nawet nocy na dojazd, aby następnego ranka rozpocząć zwiedzanie. Autobus pełen rozentuzjazmowanych turystów ruszył spod gmachu centrum Światowid w kierunku Trójmiasta, skąd zabraliśmy ostatnią uczestniczkę wycieczki i już w komplecie 48 podróżników ruszyliśmy na podbój Szczecina. Pogoda zmiennie traktowała nasz przytulny autobus, czasem słońce, czasem deszcz, jednak turystom zupełnie to nie przeszkadzało, rozmowy i dyskusje trwały do godziny 0030, kiedy to dotarliśmy na nocleg. Po zakwaterowaniu, część udała się na wymarzony odpoczynek, a co wytrwalsi kontynuowali wątki tematyczne do wczesnych godzin rannych.

Królewskie śniadanie, jakie zaserwowały nam Panie ze studenckiej stołówki, zaskoczyło nawet samych organizatorów. Uśmiechnięte kelnerki i kucharki, stoły uginające się pod różnorodnymi specjałami, zrekompensowały trudy dojazdu i pełni energii ruszyliśmy pod okiem naszego przewodnika – kolegi Staszka, na podbój Stargardu Szczecińskiego. Ponieważ dzień był szczególny, więc chybcikiem, korzystając z faktu, że procesja Bożego Ciała jeszcze była daleko, ruszyliśmy na zwiedzanie jednego z najcenniejszych zabytków Pomorza Zachodniego - kolegiaty NMP Królowej Świata. Budowę obiektu prowadzono etapami od końca XIII wieku do końca XV w., dzięki czemu powstała dwu wieżowa bazylika z prezbiterium otoczonym nawą obejścia i wieńcem kaplic przy obejściu i nawach bocznych. Zdecydowanie zachwyciła nas przestronność obiektu – wszak posiada najwyższe sklepienie spośród kościołów Polski (32,5 m), świetlistość i oczywiście polichromie sięgające XV wieku. Większość naszych turystów, w tym najmłodsi uczestnicy – 6 letnia Ania i 9 letni Jaś, dzielnie w szybkim i do pozazdroszczenia tempie, wdrapała się na wieżę kościoła by podziwiać panoramę okolic.

Po przerwie na kawę w przytulnej restauracji (tuż obok kościoła), którą właściciele otworzyli specjalnie dla nas, byśmy mogli nabrać sił na dalszą wędrówkę, podreptaliśmy ze Staszkiem przez starówkę, ku murom miejskim, które niegdyś stanowiły jedne z najpotężniejszych obwarowań. W XIX wieku mury straciły charakter obronny, częściowo rozebrane, dziś obejrzeć można kilka odcinków o łącznej długości 1040 m. (w Pasłęku mamy 1200!). Rozporządzeniem Prezydenta RP z dnia 17 września 2010 mury wraz z kościołem pw. NMP zostały uznane za pomnik historii. Po krótkim spacerze podreptaliśmy do autokaru, by zwiedzić kolejny pomnik – tym razem przyrody. Bardzo nam się spodobał „Krzywy Las” – jak się dowiedzieliśmy, drzewa zadziwiające swoim kształtem, posadzone zostały w latach 30-tych XX wieku i były specjalnie przycinane i formowane na potrzeby wykonania wyrobów stolarskich lub szkutniczych, takich jak fotele na biegunach, elementy łodzi, sań, itp. Dla niektórych zaskoczeniem był fakt, że pomnik przyrody to nie zawsze jest pojedynczy obiekt. W tym przypadku jest to ok. 300 – 400 sosen na powierzchni 1,7 ha. Drzewa te są wygięte pod kątem ok. 90° od ok. 20 cm nad ziemią, a krzywizna u niektórych dochodzi do wysokości 3 m.

Z Krzywego Lasu, prostą dróżką pojechaliśmy nad Jezioro Turkusowe – kolejny obiekt z kanonu krajoznawczego. To piękne, aczkolwiek sztuczne jezioro położone jest na jednym z osiedl Szczecin – Zdrój, na obszarze Szczecińskiego Parku Krajobrazowego „Puszcza Bukowa”. Swój kolor zawdzięcza obecności węglanu wapnia, pochodzącego z rozpuszczania kalcytu. Jezioro powstało w wyrobisku dawnej kopalni kredy i margla, eksploatowanej przez powstałą w 1862 roku pobliską fabrykę cementu portlandzkiego „Stern”. Dziś stanowi oblegane miejsce turystyczne, poczuliśmy się nawet przez chwilę jak na polanie naszej Bażantarni, dymiące grille, rozbiegane dzieci – jak w domu, ale inne tu widoki, zdecydowanie niezapomniane. Podczas gdy wytrwali stempelkarze wracali ukontentowani zdobyciem co najmniej trzeciej pieczątki tego dnia w swoich zeszytach, część grupy powędrowała zwiedzić malownicze ruiny, ślady dawnej świetności infrastruktury turystycznej. Posileni kawą serwowaną przez naszego niesamowitego kierowcę Piotra, ruszyliśmy ku ostatnim tego dnia punktom programu – poświęceni wiosennym deszczem dotarliśmy do kościoła św. Jana Ewangelisty w Szczecinie. Jest on jedynym zachowanym obiektem dawnego gotyckiego, franciszkańskiego kompleksu klasztornego. Około 1300 powstało ceglane prezbiterium, które dziś szczególnie wyróżnia się we wnętrzu kościoła. Korpus wykonano prawdopodobnie w II poł. XIV w., a w następnym wieku dobudowano 10 kaplic między skarpami. Od czasu reformacji - do 1945 kościół był świątynią ewangelicką. Kościół jest obecnie w remoncie, nie udało nam się zatem w pełni obejrzeć XV i XVI w. polichromii. Po obejrzeniu kościoła, pogoda łaskawie wyciszyła swoje łzy i udaliśmy się na Cmentarz Centralny, by podziwiać nagrobki, tych co byli tu przed nami. To największy cmentarz w Polsce, trzeci co do wielkości w Europie i jeden z największych na świecie (167,8 ha). Został założony w końcu wieku XIX, we wschodniej części Gumieniec. Na miejsce ostatniego spoczynku prowadzi neoromańska brama o dł. 77 m. Czas, jakim dysponowaliśmy stanowczo był za krótki, ale Staszek pokazał nam najciekawsze miejsca w rejonie tego obiektu.

Nieco zadumani, powracaliśmy do akademików. Po kolacji przystąpiliśmy do integracji – była ogólna na świetlicy, gdzie przy dźwiękach akordeonu, harmonijki i gitary, prym w śpiewie wiódł nasz wspaniały kolega Witold. Były integracje kameralne, dla tych co nie mają tak wiele śmiałości, by uczestniczyć w większych spotkaniach. Cóż tego wieczoru chyba tylko Jaś i Ania nabierali we właściwy sposób sił na kolejny dzień, śpiąc smacznie w swoich łózkach. Jak widać jednak na wycieczkach siłę czerpie się z innych źródeł odnawialnych. Rozmowy trwały znów do późnych godzin nocnych, ale rano wszyscy zameldowali się na kolejnym wyśmienitym śniadaniu. Kiedy już zabrakło miejsca w naszych brzuszkach wturlaliśmy się zadowoleni do autokaru, którym poturlaliśmy się na zwiedzanie Szczecina. Rozpoczęliśmy od spaceru Trasą Zamkową, gdzie wysłuchaliśmy pierwszej dawki historii o mieście, obejrzeliśmy z zewnątrz najstarszy szczeciński kościół i podreptaliśmy na Wały Chrobrego, gdzie podziwialiśmy przepiękną architekturę fasad Akademii Morskiej, Gmachu Głównego Muzeum Narodowego oraz Urzędu Wojewódzkiego, a z drugiej strony leniwie towarzyszyła nam Odra skrząc się w porannym słońcu. Taras widokowy jest imponujący ma dł ok. 500 m. Wykonano go w latach 1902-1921 według koncepcji Wilhelma Meyera-Schwartau. Aleja spacerowa obsadzona drzewami, zakończona jest na krańcach półokrągłymi placykami. Na osi poprzecznej promenady zbudowano nieco niższy półokrągły taras centralny z dwoma mniejszymi tarasami, nad którymi wznoszą się pawilony widokowe, w kształcie owalnych kopuł wspartych na jońskich kolumnach. Pośrodku tarasu centralnego znajduje się kamienna rzeźba przedstawiająca walkę człowieka z centaurem dłuta Ludwiga Manzla. Na osi, w murze widać półkolistą niszę, ujętą w dwa ryzality po bokach, z niszami na posągi, a przed nimi szmerze fontanna. Nasyciwszy oczy ruszyliśmy zatem na zamek… no tak - zamki zawsze budowano w miejscach trudno dostępnych więc i nam przyszło go ciężko zdobywać… po schodach. Ale zapłatą za trud był przepiękny widok jaki roztaczał się ze wzgórza zamkowego na Odrę. Początki zamku sięgają XIV wieku, kiedy to Barnim III, łamiąc przywileje szczecińskiego patrycjatu rozpoczął wznoszenie na wzgórzu zamkowym tzw. kamiennego domu i kaplicy św. Ottona. Zamek był wielokrotnie przebudowywany, a po zniszczeniach wojennych został odbudowany w latach 1958−1980 według XVI wiecznych planów. Dziś Zamek Książąt Pomorskich przykuwa uwagę renesansową bryłą. W środku jednak skrywa wiele tajemnic. Zachowały się gotyckie sklepienia w piwnicy, dwóch salach parterowych skrzydła południowego, freski w wieży zegarowej. Pod skrzydłem północnym znajdują się też resztki gotyckiego kościoła św. Ottona i odkryta po wojnie krypta z sarkofagami książąt, którą zwiedziliśmy z zapartym tchem. Obejrzeliśmy również ogromną salę koncertową im. Bogusława I oraz kilka sal z ekspozycjami muzealnymi. Z zamku udaliśmy się do najstarszej części Szczecina – obejrzeliśmy Stary Ratusz, rynek sienny, kamienice które ocalały z pożogi dziejowej. Posileni duchowo udaliśmy się na przerwę kawową do restauracji, którą wybrał dla nas Staszek. Zabrał nas windą do nieba dosłownie bo na 22 piętro, a tam już znacznie bliżej do nieboskłonu i duchowo, gdyż mogliśmy nacieszyć swe oczy panoramą miasta w całej 360- stopniowej okazałości. Trudno było zejść na ziemię, jednak najważniejszy kościół Szczecina to bardzo dobra motywacja (nie mówiąc o wymownym uśmiechu organizatorek), by opuścić przytulną kawiarnię. Jest to drugi w Polsce pod względem wysokości wieży kościół (110,18 m). Wzniesiony na przełomie XIV i XV wieku - ma 80 metrów długości i 40 metrów szerokości. Nawa główna ma 23 metry wysokości. W środku bazyliki są zabytkowe i współczesne dzieła sztuki sakralnej. Dreptaliśmy więc za Staszkiem słuchając opowieści o historii, zabytkach i tak czas minął niepostrzeżenie że trzeba było wracać do hoteli. Tym bardziej że i deszcz poganiał nas na obiadokolację. Obejrzeliśmy więc Plac Orła Białego i ruszyliśmy do kwater. Pożegnaliśmy Staszka dziękując mu serdecznie za te wspaniałe dwa dni. Cóż godzina była wczesna więc po kolacji, znowu przyszedł czas na integrację, albo też na nocne spacery w poszukiwaniu nie tyle mocnych wrażeń, ale np. pizzerii, jednak godzina 23 nawet w tak dużym mieście jak Szczecin zwiastuje zamknięcie lokali, zatem po torach niczym Bogdan Łazuka powrócili wędrowcy do akademika i w doskonałych humorach chrupali zapiekanki z Cafe w pobliskim CPN. Następnego ranka, pożegnani kolejnym cudownym śniadaniem, ruszyliśmy do Wolińskiego Parku Narodowego. Nasz przewodnik pan Tomasz od razu ujął nas głosem, uśmiechem i pokaźną dawką wiadomości. Nasze spotkanie z Parkiem rozpoczęliśmy od Punktu Widokowego na Wzgórzu Zielonka, gdzie podziwialiśmy Wsteczną Deltę Świny… a tak prawdę mówiąc to tylko jej kawałek, bo tego ranka Matka Natura najwyraźniej nie miała ochoty pokazywać swoich wdzięków i mglistym woalem przykryła 2/3 widoków. Ale to tylko zachęta dla nas aby ruszyć tam jeszcze raz. Dalej szlak powiódł nas na Górę Piaskową skąd podziwialiśmy Jezioro Turkusowe. I ono z racji stalowoszarych chmur raczej było mniej niż bardziej turkusowe. Nazwa jeziora pochodzi od niebieskawo-zielonej barwy lustra wody, wywołanej rozszczepieniem światła słonecznego w czystej wodzie i odbiciem refleksów od białego podłoża kredowego z zalegającymi na dnie związkami węglanu wapnia. W miejscu jeziora przed wojną znajdowało się wyrobisko kopalni kredy, pracującej na potrzeby dużej cementowni Quistorpa w pobliskim Lubinie. Prace kopalni prowadzono jeszcze w latach 1948-1954 r. Od tego momentu wyrobisko zaczęło stopniowo wypełniać się wodami podskórnymi i opadowymi.

Pozostawiwszy Jezioro za sobą, ruszyliśmy ku innej atrakcji. W miejscowości Wicko znajduje się Muzeum Broni V-3. Po jego zbiorach z niezwykłą pasją, jakiej może pozazdrościć niejeden przewodnik oprowadził nas Pan Piotr. Obok bunkra, w którym składowane były pociski V3, obejrzeliśmy również pozostałości stanowisk ogniowych tej broni. Mianem V-3 ( Vergeltungswaffe 3 ), opatrzono niemiecki projekt działa wielokomorowego o przewidywanym zasięgu 160 km, przeznaczonego do ostrzeliwania Londynu. Konstrukcję działa opracowano w 1942 roku. Rok później rozpoczęto już próby z wersjami doświadczalnymi, w placówkach badawczych w Hillersleben koło Magdeburga oraz właśnie w Zalesiu pod Międzyzdrojami. Próby z V-3 trwały do 12 lutego 1945 roku.

Następnym punktem programu były Międzyzdroje. Rozpoczęliśmy oczywiście od Muzeum Przyrodniczego Wolińskiego Parku Narodowego, po którym oprowadził nas Pan Tomasz. Cóż i tam nie uniknęłam spotkania z „moimi” kormoranami. Ekspozycje bardzo nam się podobały, a komentarz merytoryczny wniósł nam wiele nowych wiadomości. Ani się obejrzeliśmy, a tu przyszedł czas na przerwę kawową, która była stałym punktem naszego programu, wszak nie można było pozwolić by uczestnicy wycieczki stracili siłę na dalsze zwiedzanie. Więc rozpuścił Pan Tomasz owieczki swoje na Międzyzdroje i ruszyły na poszukiwanie kawy, ciastek i innych atrakcji. Jedni tylko delektowali się kawą, inni spacerowali, a pozostali zwiedzali… promenadę gwiazd, muzeum figur woskowych… oj czasu jak zwykle za mało, ale wiatr chyba wiedział o naszych dalszych planach, bo targał nasze włosy i ubrania nielitościwie, poganiając nas do autokaru. Pojechaliśmy więc posłusznie do Kamienia Pomorskiego, by tam zwiedzić wirydarz i Konkatedrę Najświętszej Marii Panny, św. Jana Chrzciciela i św. Faustyny oraz ratusz . kościół stanowi historyczną katedrę diecezji pomorskiej. Katedrę ufundował w 1176 roku książę pomorski Kazimierz I w miejscu wcześniejszego drewnianego kościółka przygrodowego. Budowa świątyni związana była z przeniesieniem siedziby biskupów pomorskich z pobliskiego Wolina. W latach 1180-1210 wzniesiono część prezbiterium. Podziwialiśmy ołtarz, organy przestrzenne trójnawowe wnętrze i oczywiście wirydarz. Wzniesiono go pod koniec XIII lub na początku XIV wieku w stylu gotyckim, jako jedyne tego typu założenie przykatedralne w Polsce. Dobudowano go do korpusu nawowego od strony północnej. Regułą stało się zakładanie w wirydarzach studzienek lub fontann, które stawały się źródłami życiodajnej wody dla uprawianej w nim roślinności, a ponadto miały również znaczenie symboliczne, wyobrażając zdrój wody żywota wiecznego. Ten symboliczny wymiar wirydarza podkreślała również tradycja pochówków kanoników. Przypuszcza się, że w kamieńskim wirydarzu może spoczywać nawet około 200 zmarłych. Wirydarz był również miejscem uprawy ziół. Obok różnych roślin zielnych podziwialiśmy pomniki przyrody: 500 letni żywotnik, 350 letni dąb oraz 100 letni ostrokrzew. Po obejrzeniu gotyckiego podcieniowego ratusza pożegnaliśmy naszego przewodnika i ruszyliśmy do Niechorza, ale dotarliśmy tam dopiero po małym wstrząsie… Nie trwóżcie się jednak drodzy czytelnicy, nic nam się nie stało! Odwiedziliśmy Trzęsacz by sprawdzić czy ruiny kościoła jeszcze stoją na brzegu Bałtyku. I po cóż ludzie schwytali syrenkę, córkę Bałtyku i zamknęli ją w kościele. A teraz trzęsą się wszyscy ze strachu, gdyż zgodnie z legendą, którą opowiedziała nam Jola Kałabun, gdy ostatnią cegłę zabierze morze wtedy nastąpi koniec świata… a może Bałtykowi przeszło po tylu stuleciach. Zastanawiając się nad tym ruszyliśmy do przytulnego kościółka w Trzęsaczu, gdzie wysłuchaliśmy przepięknej próby koncertu, podziwiając wspaniały wystrój tej świątyni.

No i wreszcie dotarliśmy do Niechorza, na ostatni nocleg naszej wycieczki. Po kolacji, każdy jak mógł wykorzystywał swój czas wolny. Na świetlicy trwała integracja, słychać było dźwięki harmonii, gitary i wciąż mocny niezmożony trzema wieczorami śpiewu głos naszego Witka. Wkrótce dołączyli do naszych bardów: uczestniczy wycieczek nadmorskich (podziwiali wzburzone tego dnia morze, chłonąc hektolitry jodu), miłośnicy latarni (a zdrowo musieli nożyny wyciągać, bo był to blisko godzinny spacer w jedną stronę), a na koniec amatorzy wszelkich innych atrakcji jakie były dostępne na wycieczce. No cóż były i susły, które zaszyły się w przytulnych pokojach - wszak na naszych wycieczkach, każdy ma się dobrze czuć, wedle swoich zwyczajów. Do snu zatem kołysały ich pieśni, szelest drzew i szum morza… Sobota wydłużyła się do 5 rano. Ale w niedzielę wszyscy turyści ruszyli punktualnie do Trzebiatowa, gdzie obejrzeliśmy Kościół Macierzyństwa Najświętszej Marii Panny – jeden z wielu obiektów na OKP. Trzebiatowski kościół słynie z jednego z najstarszych dzwonów w Polsce. Napis na dzwonie wskazuje tylko rok – 1399. W okresie średniowiecza wieża Kościoła Mariackiego w Trzebiatowie pełniła funkcję latarni morskiej dla rybaków i marynarzy zmierzających do portów w Mrzeżynie i Kołobrzegu. Z Trzebiatowa ruszyliśmy do Kołobrzegu, gdzie cichcem zwiedziliśmy przepiękną bazylikę konkatedralna Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Dlaczego cichcem – niestety kościół do godziny 14 jest nie dostępny dla turystów, nawet w przerwach między mszami. Uszanowaliśmy zatem wolę gospodarzy i po cichutku opuściliśmy kościół, ale co najważniejsze udało nam się zobaczyć. A potem… czas wolny, kawa i ciastka, latarnia i spacery nadbrzeżem. Morza szum, ptaków śpiew… i nastał czas powrotu. Ruszyliśmy zatem do Elbląga. Jakoś tak ciszej w autokarze. Wszystko co dobre szybko się kończy.

Organizatorzy dziękują wszystkim Państwu za wspaniałą przygodę. Dzięki Państwa entuzjazmowi i uśmiechom nasz program nabrał kolorów. Mamy nadzieję, że nasz trud włożony w przygotowanie tej wyprawy, zaowocował wspaniałymi wspomnieniami i niezapomnianymi wrażeniami. Podziękowania kierujemy również do naszego wspaniałego kierowcy Pana Piotra, który dowoził nas wszędzie, gdzie tylko nam się zamarzyło. Mamy nadzieję, że spotkamy się na kolejnej wycieczce z cyklu: Poznajemy Parki Narodowe, tym razem u naszych zaprzyjaźnionych koleżanek i kolegów z okolic Poleskiego Parku Narodowego.

Jolanta Bulak

na_polnocno-zachodnich_rubiezach_polski
na_polnocno-zachodnich_rubiezach_polski
na_polnocno-zachodnich_rubiezach_polski
na_polnocno-zachodnich_rubiezach_polski
na_polnocno-zachodnich_rubiezach_polski
na_polnocno-zachodnich_rubiezach_polski
na_polnocno-zachodnich_rubiezach_polski
na_polnocno-zachodnich_rubiezach_polski
na_polnocno-zachodnich_rubiezach_polski
na_polnocno-zachodnich_rubiezach_polski
na_polnocno-zachodnich_rubiezach_polski
na_polnocno-zachodnich_rubiezach_polski
na_polnocno-zachodnich_rubiezach_polski
na_polnocno-zachodnich_rubiezach_polski
na_polnocno-zachodnich_rubiezach_polski
na_polnocno-zachodnich_rubiezach_polski
na_polnocno-zachodnich_rubiezach_polski
na_polnocno-zachodnich_rubiezach_polski
na_polnocno-zachodnich_rubiezach_polski
na_polnocno-zachodnich_rubiezach_polski
powrót do: spisu aktualności…