Aktualności
Turystyka rowerowa dla seniorów
2013-09-03
Wycieczka Rowerowa Po Środkowym Wybrzeżu Bałtyku I Pojezierzu Drawskim
Jeżeli trzech turystów rowerowych: Andrzej, Henryk i Jerzy planuje wycieczkę, a przeciętna ich wieku wynosi 73 lata, to takie przedsięwzięcie śmiało można nazwać turystyką rowerową dla seniorów. Jeżeli nawet w przeddzień wyjazdu jeden z nich (Jerzy) musiał się wycofać z przyczyn osobistych, to i tak przeciętna wieku pozostałych dwu wyniosła 72 lata. W porównaniu do poprzednich wypraw Andrzej zaplanował trasę wyjątkowo ulgowo. Dzienny przebieg tylko dwa razy przekraczał 50 km., a podczas 10-cio dniowej wędrówki przewidziano dwa dni odpoczynku. A więc zapoznajcie się z opowieścią Andrzeja o turystyce rowerowej seniorów.
Wtorek 6 sierpnia.
O godz. 523 załadowaliśmy się do pociągu elektrycznego do Gdyni, tam przesiedliśmy się do szynobusu i o 1006 planowo dojechaliśmy do Łeby. Ponad godzinę zajęło nam szukanie kwatery - wędrujący turysta potrzebujący noclegu na jedną noc, nie jest mile widziany nad morzem. W końcu litościwa właścicielka kwatery dała nam własny pokój (sama przeniosła się do kuchni), a pomogło nam posiadanie śpiworów (nie opłaca się dawać pościeli na jedną noc…). Harcerski zwyczaj, aby drogę mieć na końcu języka, zaprowadził nas do bardzo dobrego baru, gdzie dają obfite, smaczne i niedrogie posiłki. To bar „Ambrozja” w Łebie. Po obiedzie wyruszyliśmy do Rąbki (6 km.) i dotarliśmy do słynnych ruchomych wydm Słowińskiego Parku Narodowego. Wdrapaliśmy się na udostępnioną Wydmę Łącką - niestety wymagania Parku (słuszne!) powodują grodzenie i zakazy wstępu. Pamiętam te wydmy z przed 25 lat, kiedy wędrowałem swobodnie, aż do Boleńca i Latarni w Czołpinie.
W powrotnej drodze zboczyliśmy z Rąbki nad morze, na plażę udostępnioną w granicach Parku. Było tu dość pusto i dwie popołudniowe godziny spędziliśmy na opalaniu i kąpieli. Wieczorem wypiliśmy lampkę wina (na dobry początek wyprawy!) w restauracji przy nabrzeżu portowym. Łeba zrobiła na nas dobre wrażenie - jest to nowoczesny ośrodek wypoczynkowy. Przebieg rowerowy tego dnia to tylko 15 km.
Środa 7 sierpnia.
Już o 8-mej rano wyruszyliśmy na trasę. Do miejsc. Żarnowska nad jez. Łebsko dojechaliśmy szosą i tu „złapaliśmy” żółty szlak pieszo - rowerowy do Kluk. Do Izbicy szlak wiedzie drogą leśną, ale za Izbicą zaczynają się bagna i na mapie szlak jest określony jako „b. trudny dla rowerzystów”. Przekonaliśmy się o tym - połowę trasy do Kluk prowadziliśmy rowery przez podmokły teren, często po zmurszałych kładkach. 25 km. do Kluk pokonaliśmy w 3 godziny. W Klukach zawadziliśmy o Skansen Słowiński i po odpoczynku ruszyliśmy dalej. Do Smołdzina jest skrót drogą po płytach wzdłuż kanału Łupawa - Łebsko (niebieski szlak rowerowy). Następny postój był w Gardnie Wielkiej nad jez. Gardno. Dalej jechaliśmy wzdłuż płd. brzegu jeziora, od Rekowa drogą po płytach (szlak rowerowy R-10). Do Rowów wjechaliśmy od południa ok. godz. 1600. Już po trzecim zapytaniu dostaliśmy niezłą kwaterę z TV i aneksem kuchennym na korytarzu (ale z własnymi śpiworami). Był czas na dwugodzinny pobyt na plaży. Trasa rowerowa wyniosła 55 km.
Czwartek 8 sierpnia.
O 830 wyjeżdżaliśmy z Rowów szosą na Ustkę. Za Objazdą przelotna burza zmusiła nas do schronienia w zabudowaniach leśniczówki. Zrezygnowaliśmy z rekomendowanego szlaku rowerowego „Zwiniętych torów”, ponieważ jego fragment koło wsi Machowinko nie był zachęcający. Całe 22 km. do Ustki pokonaliśmy szosą. W Ustce był niedługi odpoczynek i lody na molo. Dalej jechaliśmy szosą na Darłowo, ponieważ trzeba ominąć poligon wojskowy leżący nad morzem. W miejscowości Zaleskie skręciliśmy na boczną drogę i przez Królewo, Łącko i Jezierzany dotarliśmy do Jarosławca. O dziwo, w pierwszym napotkanym ośrodku wypoczynkowym (nb. leżącym ok. 100 m. od pasa nadmorskiego!) dostaliśmy od razu pokój. Była godz. 1500, mieliśmy sporo czasu na posiłek i plażowanie. Woda w morzu wydawała się zimna i zrezygnowaliśmy z kąpieli. Wieczorem były smaczne ryby w nadmorskiej Tawernie Maltańskiej. Poznałem różnicę między flądrą a turbotem - ten ostatni jest delikatniejszy w smaku. Przebieg rowerowy wyniósł 50 km.
Piątek 9 sierpnia.
Dopiero o 900 „sklarowaliśmy” się do wyjazdu. Droga wiodła przez Rusinowo i Drozdowo do Darłowa. Za Drozdowem, na wzniesieniu otwiera się piękny widok na jez. Kopań i morze. Krajobraz urozmaicają liczne elektrownie wiatrowe. W Darłowie byliśmy ok. godz. 1100 - o dobrej porze na kawkę z lodami. W Miejskim Ośrodku Informacji Turystycznej usiłowaliśmy dowiedzieć się o możliwości przejazdu rowerami przez mierzeję m. jez. Bukowo a morzem. Niestety miły młody człowiek powiedział tylko, że słyszał(?!) od turysty, że za Dąbkowicami trzeba prowadzić rower ok. 2 km. A ta mierzeja leży w granicach gminy Darłowo… Ruszamy więc dalej, do Dąbek. Tu już skręciliśmy na Dąbkowice, ale jeszcze „zasięgnęliśmy języka” w wypożyczalni rowerów. Tam kategorycznie odradzono nam jazdę przez mierzeję. Wobec tego pojechaliśmy główną drogą na Koszalin i w Bielkowie skręciliśmy po szlaku rowerowym drogą po płytach na Iwięcino. Dalej szlak rowerowy prowadził przez Rzepkowo i Osieki, gdzie trafiliśmy na szosę do Łazów, a przy niej wygodną ścieżkę rowerową. W Łazach po dłuższym szukaniu zdecydowaliśmy się na wygodny pokój w pensjonacie „Pod Topolami”. Było to trochę komiczne, ponieważ właścicielka tego pensjonatu prowadzi jeszcze drugi, a ponadto zarządza dużym sklepem i restauracją, więc stale na nią wpadaliśmy. Okazała się to b. dobra kwatera na dwa dni. Do morza było 200 m. Tego dnia czasu starczyło na godzinną plażę i kąpiel - tu woda była ciepła. Trasa rowerowa wyniosła 48 km.
Sobota 10 sierpnia.
Mamy dzień odpoczynku! Dopiero ok. godz. 1000 wyruszamy w stronę mierzei, aby spróbować przejechać ją od drugiej strony. Jednak droga po płytach z Łaz na wschód zaprowadziła nas tylko do rezerwatu leśnego. Zorientowaliśmy się, że leśna piaszczysta droga zaraz za wydmą, doprowadziłaby prawdopodobnie do Dąbkowic. Trzeba było się wczoraj zdecydować, byłoby ciekawie. Dzisiaj skończyło się na całodziennym plażowaniu i kąpaniu w ciepłym morzu. Plaża była pusta, co bardzo lubię. Taki relaks po trzech dniach wędrówki okazał się niezwykle przyjemny dla seniorów. Rowerem przejechaliśmy tylko 7 km.
Niedziela 11 sierpnia.
Rano, wypoczęci ruszamy raźno w stronę Kołobrzegu. Szosa wiedzie mierzeją między jez. Jamno a morzem. Przez Unieście dojeżdżamy do Mielna - największego wczasowiska na środkowym wybrzeżu. Porzucamy szosę i drogą leśną (szlak rowerowy) docieramy do Chłopów. Do następnej miejscowości - Sarbinowa - też szlak rowerowy prowadzi wzdłuż brzegu morza. W Sarbinowie trafiamy na b. ładną promenadę przy samej plaży. Jest akurat czas na kawę, „ciacho” i lody. Za znakami rowerowymi, lokalnymi drogami, dojeżdżamy w Pleśnej do szosy do Ustronia Morskiego. Tu skręcamy na południe, aby osiągnąć ruchliwą drogę państwową nr 11, którą chcemy dostać się szybciej do Kołobrzegu. Na skrzyżowaniu znajduje się restauracja „Dom Chleba”, w której można zjeść smaczne, oryginalne dania. Droga rowerowa przy ruchliwej szosie szybko się skończyła i 10 km. do Kołobrzegu jechaliśmy w samochodowym tłoku. W Kołobrzegu warto zwiedzić pięknie odbudowaną gotycką katedrę. Przed katedrą stoi pomnik arcybiskupa Marcina Dunina, prymasa Polski w I poł. XIX w. Był on na przełomie lat 1839/40 przez 10 mies. więziony w twierdzy kołobrzeskiej z powodu sporu z królem Prus o małżeństwa mieszane. Po zwiedzeniu odbudowanej starówki, ruszamy z Kołobrzegu na zachód, do noclegu zamówionego w schronisku młodzieżowym w Starym Borku. Piękna nowa ścieżka rowerowa doprowadziła nas do Grzybowa (6 km.), skąd jeszcze było 3 km. w kierunku południowym do schroniska. Dostaliśmy tu piękny apartament z łazienką i telewizorem za całe 95 zł. Najważniejsza jednak była kuchnia turystyczna, gdzie nareszcie mogłem zrealizować swoje marzenie: jajecznicę na boczku i kiełbasie z pomidorami i serem, którą nazywam „Wańkowicz”, ponieważ nauczył mnie ją sporządzać sam Melchior Wańkowicz. Etap liczył 56 km. Wieczorem przeszło kilka burz z gwałtownymi ulewami. Trzeba stwierdzić, że pogoda cały czas nam sprzyjała i podczas całej wędrówki właściwie porządnie nie zmokliśmy.
Poniedziałek 12 sierpnia.
Ze Starego Borku mamy do Kołobrzegu 6 km. lokalną drogą. Jesteśmy w mieście przed g. 1000, a pociąg do Białogardu jest o 1115. Henryk od dwu dni narzeka na żołądek, zaszkodziła mu nieświeża wędzona ryba, którą nieopatrznie zjadł w Łazach, więc idzie do apteki po leki. Resztę czasu do pociągu spędzamy w pięknym kołobrzeskim parku. W Białogardzie znajdujemy „na końcu języka” cukiernię, która podobno jest najlepsza w całym województwie Zachodnio - Pomorskim. Rzeczywiście ciasta są pyszne, kupujemy na zapas. Wyjeżdżamy z Białogardu o 1300 i po 36 km. osiągamy Połczyn Zdrój. Droga nr 163 jest dość ruchliwa, ale nie ma innej możliwości jazdy. W Połczynie dość szybko znajdujemy dobrą kwaterę u p. Marii Kożurno. Popołudnie poświęcamy na zwiedzenie parku zdrojowego w Połczynie. Trasa rowerowa liczyła 42 km. plus podwiezienie pociągiem elektrycznym na trasie Kołobrzeg - Białogard.
Wtorek 13 sierpnia.
Gospodyni naszej kwatery okazuje się być artystką malarką. Przed wyjazdem zwiedzamy domową galerię z jej ciekawymi obrazami. Droga nr 163 do Czaplinka biegnie t. zw. „Doliną Pięciu Jezior” przez które płynie Drawa. Mijamy je po kolei, ale żadne nie ma dobrego miejsca do wypoczynku. Dopiero za wsią Kluczewo skręcamy w lewo od szosy nad szóste jezioro Prosinko. Znajdujemy nasłonecznioną łączkę na skraju sosnowego zagajnika i… dużo małych zdrowych maślaków! Po odpoczynku jedziemy dalej do Starego Drawska (dawniej Drahim, leżący na granicy Marchii Brandenburskiej i Wielkopolski), pięknie położonego na przesmyku między jeziorami Drawskim i Żerdno. Dość szybko znajdujemy b. dobrą kwaterę „Helenka” nad samym jez. Drawskim. Jest tu aneks kuchenny i na kolację przyrządziłem nasze maślaki. Były bardzo smaczne, ale chyba nie przysłużyły się Heniowi, który dalej narzekał na żołądek. Etap liczył tylko 24 km.
Środa 14 sierpnia.
Zaplanowany dzień odpoczynku miał polegać na pływaniu łódką po jeziorze. Jednak tym razem aura nie była dla nas łaskawa. Oziębiło się i wiał b. silny wiatr. Zrezygnowaliśmy z łódki na rzecz okrężnej wycieczki rowerowej. Szlakiem rowerowym wzdłuż północnego brzegu jez. Żerdno dotarliśmy do Sikor i dalej asfaltową lokalną szosą okrążyliśmy od północy jez. Komorze. Po drodze do Czaplinka Henryk bardzo źle się poczuł (dalej ten żołądek!). Po odpoczynku wolno dojechaliśmy do miasteczka. Tu w aptece b. miła pani magister poratowała go dobrymi lekami i jakoś pokonaliśmy ostatnie 6 km. do Starego Drawska. Henio od razu poszedł spać, a ja długo wieczorem gotowałem, czytałem i słuchałem radia. Przejechaliśmy rowerami 35 km.
Czwartek 15 sierpnia.
Henryk zaczął stosować dietę i na śniadanie zjadł tylko ryż z odrobiną masła. O 900 zaczynamy ostatni etap wycieczki. Jedziemy szlakiem rowerowym wzdłuż południowego brzegu jez. Żerdno do Sikor i dalej nie znakowaną drogą leśną na południowy wschód do szosy nr 20 Czaplinek - Szczecinek. W Łubowie skręcamy na lokalną szosę do Bornego - Sulinowa. Jest to ciekawa miejscowość, która do wycofania się wojsk sowieckich z Polski była ich zamkniętą bazą. W latach osiemdziesiątych ub. wieku jechałem tu samotnie rowerem i o dziwo - po negocjacjach zostałem przepuszczony przez tą bazę. Zapamiętałem wtedy gustowny pomnik Lenina na centralnym placu. Teraz jest to bardzo schludne miasteczko, ze ścieżkami rowerowymi. Na wysokim brzegu dużego jeziora Pile znajduje się pensjonat „Marina” z restauracją. Zatrzymaliśmy się tu na prawie trzy godziny. Była ostatnia kąpiel - woda w jeziorze była cieplejsza od powietrza! W Bornem - Sulinowie akurat był zlot pojazdów militarnych. Widzieliśmy po drodze różne dżipy i amfibie. Oficjalne rozpoczęcie imprezy miało być właśnie przy „Marinie” o 1600, ale my musieliśmy o 1530 ruszać do Szczecinka. Dotarliśmy do stacji kolejowej w Szczecinku na półtorej godziny przed odjazdem pociągu - szynobus do Chojnic ruszał o 1830. W Chojnicach była przesiadka na drugi szynobus do Tczewa i prawie dwie godziny czekania na ostatnią przesiadkę na pociąg elektryczny do Elbląga. Dojechaliśmy do rodzinnego miasta o godz. 2345. Ostatni rowerowy etap liczył 43 km.
Zakończenie, czyli podsumowanie imprezy.
Przejechaliśmy przez 10 dni rowerami 375 km. i dla leciwych seniorów był to optymalny dystans. Bez pośpiechu i nadmiernego wysiłku pokonaliśmy zaplanowaną trasę, która była krajobrazowo i krajoznawczo bardzo ciekawa. Koszt wyprawy wyniósł łącznie z podróżą ok. 850 zł/os. Noclegi kosztowały w granicach 35 - 50 zł/os dziennie, przy czym kilkakrotnie cena była obniżona przez posiadanie własnych śpiworów. Te śpiwory to był argument przy wynajmowaniu kwatery na jedną noc - gospodarze nie lubią częstych zmian pościeli.
Na trasie nadmorskiej spotykaliśmy bardzo dużo turystów rowerowych polskich i zagranicznych. Na Pojezierzu Drawskim nie było ich prawie wcale. Nie mieliśmy żadnych awarii rowerowych.
A więc słowo koniec niech będzie początkiem przygotowań do następnej wyprawy!
Andrzej Wiśniewski
powrót do: spisu aktualności…