Aktualności
OWRP „Puszcza Notecka 2012”
2012-08-28
Już po raz dziewiąty zdecydowałam się spędzić 2 tygodnie wakacji na szlakach pieszych Ogólnopolskiego Wysokokwalifikowanego Rajdu Pieszego. W tym roku w swoje strony zaprosił nas Oddział w Szamotułach. Wraz z rodzicami i grupą znajomych z różnych krańców Polski, zdecydowaliśmy się na trasę nr 1, która swój początek miała w Czaplinku. Jak niepisana tradycja mówi, trasa pierwsza jest zawsze trasą najdłuższą, czyli w wersji podstawowej (istniała możliwość dodatkowego zgłoszenia się na trasę przedwstępną 1+) liczyła sobie 325 km. (podzielone na 14 dni).
I tak po całym roku oczekiwania nadszedł dzień, w którym miała rozpocząć się nasza dwutygodniowa wędrówka. Jeszcze tylko trzeba dotrzeć na start!
Z mojego rodzinnego Elbląga do Czaplinka jest raptem 250 km, ale my standardowo wybraliśmy trasę turystyczną, przez co dojazd zajął nam blisko 10 godzin. Bo jakimi turystami bylibyśmy, jeżeli mając taką możliwość, nie zwiedzilibyśmy czegoś po drodze? Pierwszym punktem na naszej trasie był rezerwat Kręgi kamienne w Odrach k. Czerska. Ja byłam tu już na zeszłorocznym OWRP, ale moja rodzina musiała nadrobić zaległości.
Kręgi kamienne są rezerwatem archeologicznym i przyrodniczym. Na powierzchni 18 ha 10 kręgów ułożonych z głazów narzutowych i ponad 20 kurhanów tworzą cmentarzysko kultury wielbarskiej z I-III w. n.e. W grobach znaleziono naczynia i ozdoby pochodzenia rzymskiego, ale same kręgi świadczą o wpływach pochodzących ze Skandynawii. Dodatkową ciekawostką jest to, że na terenie jednego cmentarzyska stosowano różne typy pochówków- prochy z obrzędów całopalnych chowano w urnach, ale znane są też pochówki szkieletowe.
Rezerwat jest cenny także pod względem przyrodniczym, bowiem na głazach kręgów występuje ok. 45 gatunków mchów i porostów, charakterystycznych dla obszarów tundrowych.
Kolejnym przystanek zrobiliśmy sobie w Człuchowie. Tam podeszliśmy pod ciekawie wyglądający zamek. Okazało się, że kiedy zamek popadł w ruinę i pozostała z niego tylko wieża, ewangeliccy mieszkańcy miasta dobudowali do niej ogromną salę i tak powstał kościół. Budynek ten zniszczony w czasie II wojny światowej jest teraz odbudowywany w swym ewangelickim kształcie. I tak zamek w Człuchowie wygląda jak kościół z wieżą zamkową.
Z zamku udaliśmy się do muzeum. W muzeum obejrzeliśmy stałe wystawy strojów regionalnych, mebli, sprzętów używanych we wsi kociewskiej, a także wystawę archeologiczną i wystawę dotyczącą zamku (rekonstrukcja ogromnego krzyżackiego założenia, a także ryciny pochodzące z różnych wieków i przedwojenne zdjęcia, pokazujące jak na przełomie lat zmieniał się zamek i jego otoczenie. Dodatkowo udało nam się obejrzeć czasową wystawę batiku - sztuki malowania woskiem na tkaninie, którą potem gotuje się w barwnikach, przez co wosk się wytapia i powstają różnokolorowe wzory.
Z Człuchowa udaliśmy się bezpośrednio do Czaplinka. Pierwszy nocleg organizatorzy zaplanowali na campingu przy samym jeziorze. Jedynym minusem było bardzo mało miejsca na rozbicie namiotów, ale jak się okazało w ciągu kolejnych dni, zawsze może być gorzej.
Niedziela, pierwszy dzień naszej pieszej wędrówki zakończyć miał się przy leśnym ośrodku restauracyjno-hotelowym w Iłowcu. Najpierw trzeba było jednak pokonać 26 km. Jednak zanim to nastąpiło, o godzinie 9 na czaplińskim rynku odbyło się oficjalnie rozpoczęcie OWRP w obecności komandora rajdu p. Pawła Mordala, burmistrza Czaplinka i oczywiście kierownika trasy p. Piotra Paupy. Po części oficjalnej zostaliśmy zaproszeni do zwiedzenia Izby Regionalnej i „małego kościółka” z przełomu XIV i XV w. z barokowym wyposażeniem. A potem mogliśmy już wyruszać w trasę!
Trasa przewidziana na ten dzień to spora odległość dla nierozchodzonych po całorocznym odpoczynku nóg, ale jest do pokonania. Poza początkowym polnym odcinkiem, wiodła głównie szerokimi leśnymi drogami, więc i szło się całkiem przyjemnie, choć momentami monotonnie. Gdy doszliśmy na miejsce noclegu okazało się, że pole znów znajduje się przy samym jeziorze, co tym razem zaowocowało w niezliczoną ilość komarów i gryzących muszek.
Kolejny nocleg zaplanowany był przy Ośrodku Sportu i Rekreacji w Wałczu.
24-kilometrowa rasa wiodła przez Zdbice, w których znajdują się pozostałości fortyfikacji Wału Pomorskiego. Miała tam być również Izba Pamięci z wystawą „Las świadkiem walk o Walk Pomorski”, ale okazało się, że od 2 lat jest nieczynna, a ekspozycja została przeniesiona do Wałcza. Jako, że w poniedziałek wszystkie muzea są zamknięta, postanowiliśmy muzeum w Wałczu odwiedzić dnia następnego.
I tak wtorek rozpoczęliśmy od wizyty w informacji turystycznej, a następnie skierowaliśmy nasze kroki do muzeum. Tam okazało się, że ekspozycja, która znajdowała się w Zdbicach jest jeszcze w magazynach, a my możemy obejrzeć stałe wystawy regionalne i czasową „Koń zawsze polski”. Po zapoznaniu się z treściami prezentowanymi na muzealnych salach wyruszyliśmy w trasę. Pierwsze atrakcje czekały nas już na obrzeżach Wałcza- polsko-radziecki cmentarz wojenny, Ośrodek Sportów Olimpijskich i jedyny na polskich nizinach most wiszący dla pieszych. Tym razem mieliśmy ogromnego pecha - po drodze spadł ogromny deszcz, który tak bardzo rozmoczył nadjeziorną dróżkę, którą szedł szlak, że musieliśmy się cofnąć i znaleźć inną trasę, kierując się mapą. Później okazało się też, że ten deszcz był zapowiedzią pogody, która towarzyszyła naszym wędrówkom do samego końca rajdu. Na nocleg do Tuczna dotarliśmy o dosyć późnej porze, więc zwiedzanie kościoła i zamku Wedlów-Tuczyńskich przełożyliśmy na dzień następny.
Dzięki temu, że w Tucznie mieliśmy 2 noclegi pod rząd, w środę organizatorzy przygotowali dla chętnych spływ kajakowy Drawą. Byłam przejęta tym spływem, bowiem słyszałam, że Drawa jest rzeką o bardzo szybkim nurcie i wielu trudnych przeszkodach, a ja do tej pory tylko raz płynęłam kajakiem, na dość spokojnej Drwęcy. Okazało się, że moje obawy były bezpodstawne, gdyż spływ odbywał się bardzo spokojnym odcinkiem rzeki, na którym nie było prawie w ogóle nurtu (ileż się trzeba było przez to namachać wiosłami!), a do pokonania mieliśmy tylko kilka, całkiem łatwych przeszkód.
Kolejny dzień znów przywitał nas nienajlepszą pogodą, więc perspektywa 28 km w deszczu niezbyt nam odpowiadała. Postanowiliśmy pojechać do Wałcza, tam zwiedzić te muzea, na które wcześniej nie starczyło nam czasu i wtedy zobaczymy, jaka będzie sytuacja pogodowa. W Wałczu udaliśmy się do Muzeum Wału Pomorskiego, które znajduje się na terenie koszar wojskowych. I tu znów dopadł nas pech - okazało się, że muzeum to otwierane jest tylko dla wcześniej zapowiedzianych wycieczek, a my możemy sobie co najwyżej popatrzeć na eksponaty przez okna. Nieco zdenerwowani tą sytuacją udaliśmy się do Grupy Warownej „Cegielnia”. Tym razem mieliśmy szczęście. Świeżo oddane dla turystów obiekty obejmujące bunkier, salkę muzealną i plenerową wystawę sprzętu wojskowego pod zadaszeniem, były otwarte i za darmo udostępnione do zwiedzania. Ponieważ pogoda była w kartkę, co chwilę rozpogadzało się i zaczynało padać, a na trasie nie miało być nic ciekawego do zwiedzania, skierowaliśmy nasze kroki na dworzec i pojechaliśmy bezpośrednio do Trzcianki. I tu mieliśmy zaplanowane 2 noclegi, mimo to byliśmy w mieście na tyle wcześnie żeby od razu zwiedzić to, co Trzcianka ma do zaoferowania, czyli neobarokowy kościół, XIX-wieczne budynki poczty i urzędu miejskiego oraz Muzeum Ziemi Nadnoteckiej.
Piątek upłynął nam podczas autokarowej wycieczki spontanicznie zorganizowanej przez organizatorów rajdu. Tym razem wywieziono nas do Piły. W Pile razem z przewodnikiem zwiedziliśmy Muzeum Okręgowe, a następnie udaliśmy się na spacer po mieście. W międzyczasie odłączyliśmy się na chwilę od grupy i wstąpiliśmy do ciekawego muzeum biograficznego dotyczącego Stanisława Staszica.
Wieczorem uznaliśmy, że dość tego obijania się i w końcu trzeba iść w trasę. I tak też robiliśmy przez trzy kolejne dni, mimo drobnych modyfikacji trasy proponowanej przez kierownictwo trasy.
We wtorek, 17 lipca, znów złamaliśmy idee pieszego chodzenia, bowiem na ten dzień, zaplanowana została autokarowa wycieczka do Międzyrzecza, Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego, Gościkowa i Łagowa. Rano, 50 osób z różnych tras wyruszyło z Sierakowa w stronę pierwszego punktu wycieczki. Tak się złożyło, że w Sierakowie na noclegu spotkały się trzy trasy, więc skład wycieczki był dość wymieszany.
Pierwszym przystankiem na naszej trasie był Międzyrzecz. Tam spotkaliśmy się z naszym przewodnikiem, który oprowadził nas po różnych zakamarkach tego ciekawego miasta m.in. gotyckim kościele św. Jana Chrzciciela, synagodze, ratuszu, ewangelickim kościele św. Wojciecha zaprojektowanym przez Carla Schinkla oraz muzeum i zamku. Ogromne wrażenie zrobiła na nas kolekcja portretów trumiennych zgromadzona w salach muzeum.
Z Międzyrzecza udaliśmy się do głównego punktu naszej wycieczki - Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego. Organizatorzy wybrali dla nas trasę turystyczną, która zaczyna się w Pniewie i trwa 1,5 godziny. Dowiedzieliśmy się, że MRU wybudowali Niemcy przed II wojną światową i należał on do najsilniejszych fortyfikacji w Europie, mimo to nie odegrał znaczącej roli w 1945 r. Główny pas tworzyły żelbetonowe schrony i zapory przeciwczołgowe, a wszystkie dzieła obronne były zelektryfikowane i skanalizowane, miały bieżącą wodę, wentylację i windy. W niedostępnych dla turystów fragmentach utworzony jest rezerwat przyrody Nietoperek.
Z MRU udaliśmy się do Gościkowa, aby zwiedzić przepiękny pocysterski zespół klasztorny zwany Paradyżem. Barokowa forma, którą możemy podziwiać obecnie pochodzi z 1 poł. XVIII w. Wewnątrz znajdziemy jednak relikty poprzedniej gotyckiej świątyni np. sklepienia krzyżowo żebrowe czy fragmenty fresków.
Kolejnym, ostatnim punktem naszej podróży był XIV-wieczny zamek joannitów w Łagowie. W czasie, gdy część osób wchodziła na zamkową wieżę i oglądała jego okolice, inni skierowali się ścieżką przyrodniczą w stronę starego cmentarza.
Środę rozpoczęliśmy od zwiedzania barokowego kościoła NMP Niepokalanej Poczętej, muzeum w Zamku Opalińskich i stada ogierów w Sierakowie. Następnie wsiedliśmy na nasze prywatne auta i udaliśmy się do Szamotuł, zatrzymując się po drodze w Biezdrowie w celu zwiedzenia kościoła i pałacu oraz w Pożarowie, aby zobaczyć znajdujący się tam pałac. W Szamotułach zwiedziliśmy niezwykle ciekawe muzeum w zamku Górków, Basztcie Halszki, oficynie i spichlerzu. Szczególne wrażenie robi bogaty zbiór ikon, wśród których znajduje się m.in. dzieło Jerzego Nowosielskiego. Ostatnim punktem w Szamotułach był gotycki kościół. Nie był to jednak ostatni punkt na naszej trasie - odwiedziliśmy jeszcze drewniany kościół w Słopanowie z zachowaną, ciekawą polichromią z XVII w. Jest tam przedstawiona m.in. karczmarka, która za to, że nie dolewała w karczmie piwa, trafiła do piekła.
Wieczór mimo bardzo deszczowej pogody upłynął nam bardzo miło. Pod prowizorycznie skonstruowaną z plandeki wiatą, zrobiliśmy tzw. Dzień Muła, czyli popularnego grzańca.
Kolejny dzień znów nie zapowiadał się zbyt ciekawie w związku, z czym po raz kolejny postanowiliśmy zmodyfikować sobie plany i wybraliśmy się samochodami na objazdową wycieczkę po Drawieńskim Parku Narodowym. Jest to park, którego obiekty wymienione w Kanonie Krajoznawczym Polski są typowo przyrodnicze, więc wynieśliśmy z tej wyprawy wspomnienia wielu ładnych widoków. Żeby w pełni wykorzystać tak dobrze rozpoczęty dzień, udaliśmy się jeszcze do miejscowości Dobiegniew, w której znajdował się w latach 1940-1945 Oflag II C Woldenberg, największy obóz polskich jeńców w Niemczech w czasie II wojny światowej.
Przedostatniego dnia rajdu znów wybrałam się w trasę pieszą, tym razem obraliśmy kierunek Czarnków. W Czarnkowie pierwsze kroki skierowaliśmy do tutejszego malutkiego muzeum, a dopiero potem udaliśmy się na poszukiwanie noclegu i osławionego sklepu firmowego Czarnkowskiego Browaru. Na szczęście okazało się, że te dwa miejsce znajdują baaardzo blisko siebie. Dodatkowo humory poprawiły nam ładna pogoda, bardzo dobre warunki i ciepła woda w miejscu noclegu. Okazało się, że dodatkowo p. Piotr przygotował dla nas niespodziankę, i kiedy zwołał wszystkich na odprawę, krótko podsumował wspólnie przeżyte 2 tygodnia, wyciągnął z samochodu całą masę szampana, którym wszystkich poczęstował. Następnie wykonaliśmy wspólne zdjęcie wszystkich uczestników trasy, rozwiązaliśmy testy konkursowe i zaczęliśmy organizować „świecowisko”- ponieważ nie było możliwości zrobienia prawdziwego ogniska, zastępowały nam je świece. Gra i śpiewanie trwały do późnych godzin nocnych.
Ostatni dzień rajdu, dzień oficjalnego zakończenia to dzień, w którym co roku odbywają się egzaminy na rozszerzenia dla przodowników TP. Ponieważ w tym roku i ja byłam takim przodownikiem, musiałam być na mecie w Lubaszu dość wcześnie, w związku, z czym tę ostatnią trasę pokonałam samochodem. Po egzaminie nastał typowy dla zakończenia klimat witania i żegnania się ze znajomymi, z którymi od lat spotykamy się na szlakach, a którzy w tym roku wybrali się na inną trasę. W oczekiwaniu na oficjalne zakończenie zjedliśmy turystyczną grochówkę, odebraliśmy odznaki i dodatkowe souveniry. W końcu rozpoczęło się zakończenie. Najpierw część oficjalna, trochę przemówień, podziękowań. Potem wręczenie legitymacji przodownikom, którzy pisali egzamin. W tym roku wszyscy byli tymi szczęśliwcami, którym udało się dostać nowe uprawnienia. Potem różne okolicznościowe nagrody wręczane według pomysłów kierowników tras. I tu trzeba zaznaczyć, że taką nagrodę dla „najspokojniejszej żony” dostała nasza elbląska koleżanka, Danusia Żynda. Następnie rozpoczęto wręczanie nagród w konkursie krajoznawczym, który rozwiązywaliśmy na trasach. I tu znów możemy pochwalić się sukcesem, gdyż I miejsce udało się zająć mnie, a III trofeum zgarnął nasz chełmiński kolega Tomek Krzysztyniak. Ale na tym nie koniec! Komandor rajdu uhonorował również nagrodami kilka grup rodzinnych, w tym naszą elbląską rodzinę Kałabunów. Po części oficjalnej nastąpiły występy różnych zespołów ludowych, a uczestnicy porozchodzili się w swoich grupkach do namiotów.
Tym samym oficjalnie zakończyliśmy kolejny w naszym dorobku Ogólnopolski Wysokokwalifikowany Rajd Pieszy. Na niedzielę zostało tylko pakowanie samochodów, upychanie rzeczy do plecaków i żegnanie się, bo kolejny raz zobaczymy się dopiero za rok, na nowych szlakach. I właśnie dla tych szlaków i tych spotkań warto czekać cały rok na następny taki rajd!
Dominika Kałabun
powrót do: spisu aktualności…